środa, 24 sierpnia 2011

Lakierowy haul.

Zapracowany i wyjazdowy tydzień zaowocował powiększeniem się mojej lakierowej rodzinki.

Po pierwsze - 'kameleon'. W sklepie złoty, w świetle dziennym iskrzy się odcieniami starego złota i srebra. Przy dokładniejszej recenzji postaram się uchwycić na zdjęciach jego zmienność.


I reszta. W tym wspaniałe żółte złoto Chanel. Dowód na to, że marzenia się spełniają, chociaż póki co spełniło mi się jedno bardzo malutkie. Kupiłam pokazanego wyżej kameleonka. Podoba mi się, ale tak naprawdę chciałam złoty lakier. I zanim sama zdążyłam pójść po taki - dostałam w prezencie Chanel.


A dziś zabiorę się do testów zieleni lub fioletu:)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

W7 FUN BOX Mini Make Up Kit


Pokochałam od pierwszego wejrzenia tę kasetkę wielkości paczki papierosów. Chciałam ją mieć niezależnie od tego, co jest w środku. Jej cena w drogerii Aster, a mianowicie 9 zł sprawiła, że paletka szybko wylądowała w moim koszyku.

W środku znajdują się 3 mini błyszczyki o pojemności 2 ml każdy oraz 2 pełnowymiarowe cienie o wadze 2 g każdy. Wszystko w neutralnych odcieniach, idealnych do codziennego makijażu. Pozwolę sobie wykorzystać zdjęcie z postu o imieninowym haulu.


Pudełko jest wykonane bardzo porządnie, w przemyślany sposób. Gruba tekturka obklejona laminowanym arkuszem nie niszczy się od noszenia w torebce. Błyszczyki łatwo wyciągnąć dzięki znajdującej się pod nimi wstążeczce. Magnes zamykający kasetkę jest naprawdę mocny, a lusterko bardzo przydatne. Brakowało mi jedynie aplikatorów do cieni, ale bardzo łatwo rozwiązałam ten problem.


Całość można przykryć dołączoną do zestawu folią, dzięki czemu cienie i - w moim przypadku - aplikatory nie brudzą lusterka.

Zawsze wychodzę z domu w ostatniej chwili, często kończę makijaż w samochodzie. Teraz zamiast pakować do torby całą kosmetyczkę z cieniami, mazidłami do ust i lusterkiem, wrzucam tylko tą malutką kasetkę.

Biały cień nakładam na całą górną powiekę, rozświetlam nim wewnętrzne kąciki oczu i przestrzeń pod brwiami. Jest delikatnie napigmentowy, bezdrobinkowy, matowy, przełamany szarością. Bardzo miła odmiana po tandetnej, perłowej bieli, z która zwykle mamy do czynienia. Brąz jest przełamany grafitem i nakładam go na ruchomą część górnej powieki oraz robię kreskę na dolnej. Cienie są miękkie i trwałe. Nie osypują się, nie zbierają w załamaniu powieki.


Fun Box to bardzo dziwne zjawisko. Chciałam dowiedzieć się, czy występuje w innych wersjach kolorystycznych. Przypuszczam, że tak, bo informacja o odcieniach jest na pudełko naklejona, a nie nadrukowana. Ale nie znalazłam o nim najmniejszej wzmianki w internecie. W mojej drogerii dostępna była tylko ta wersja. Na dodatek złapałam ostatnią nierozfoliowaną paletkę. Pozostałe 5 było otwarte, wymacane paluchami, z rozkradzionymi błyszczykami.

Wracając do samych błyszczyków... Niestety nie udało mi się ich zeswatchować na ustach, bo światło jest dziś kiepskie i aparat nie chciał wychwycić różnic w odcieniach. Są gęste, ale nie klejące. Dobrze nawilżają usta i utrzymują się na nich znacznie dłużej niż inne moje błyszczyki. W opakowaniu widać drobinki, ale na wargach są niewyczuwalne i praktycznie niewidoczne. Błyszczyki nie są perfumowane. Nie przepadam za takimi, bo wyczuwalny jest naturalny zapach składników. Na szczęście w przypadku tych mazideł jest on bardzo delikatny i szybko się ulatnia.



Ciemny roż i beż dają bardzo naturalny efekt. Mleczny róż jest bardziej kryjący. Rozjaśnia usta, w moim przypadku dając efekt nude lips.

sobota, 13 sierpnia 2011

Moje Słoneczko;)


Bardzo lubię wybierać lakiery do paznokci, korzystając z dostępnych w sklepie wzorników. Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem wykonania czegoś podobnego dla mojego małego stadka. A że leń ze mnie nieprzeciętny i kiedy tylko mam trochę więcej pracy, to zaraz znajduję sobie jakieś zajęcie zastępcze... Kupiłam dziś za grosze w hurtowni kilka słoneczek i w domu z zapałem przystąpiłam do malowania. Lakiery, które mam wypełniły jeden wzornik. Reszta słoneczek poczeka na powiększenie się stadka:)

Mój wzornik to najtańszy egzemplarz. Na allegro kosztuje około 3 zł. Wzornik jest wykonany z cienkiego, mlecznego plastiku. Mniej kryjące lakiery wydają się na nim odrobinkę jaśniejsze. Pod spodem, na samym środku, kółeczko ma kilkumilimetrową wypustkę, pozwalającą na jego obracanie. Bardzo pomaga to przy malowaniu. I pozwala zakręcić słoneczkiem niczym kołem fortuny w celu wyboru koloru;)

Ze względu na sztuczne światło barwy są mocno przekłamane, ale na pewno jeszcze nieraz ujrzycie moje słoneczko przy okazji swatchy i recenzji lakierów.

piątek, 12 sierpnia 2011

DIY: Musujące kule do kąpieli.

Chcąc zaoszczędzić troszkę pieniędzy, postanowiłam dać mojemu chłopakowi na urodziny coś wykonanego własnoręcznie. I chociaż składniki kosztowały dużo więcej niż planowałam wydać (około 40 zł), a moje kule wyglądają jak pulpety, to jestem niesamowicie podekscytowana faktem, że zrobiłam je sama.


Najpierw kilka słów o składnikach na 4 kule o średnicy 4-5 cm. Potrzebujemy:

- 160 g sody oczyszczonej, którą w E.Leclercu udało mi się kupić po 40 gr za opakowanie zawierające 80 g

- 80 g kwasku cytrynowego - opakowanie 20 g kosztuje zwykle złotówkę

- 40 g mąki ziemniaczanej - około 2,5 zł za 0,5 kg

- 40 g mleka w proszku - około 8,5 zł za 400 g, a na dodatek trudno je znaleźć - pocieszeniem jest to, że resztę można wykorzystać do kawy

- 25g czystego masła kakaowego - kupiłam w aptece robiącej leki na zamówienie, za barbarzyńską cenę 11 zł za 25 g, po długim i gęstym tłumaczeniu, do czego mi ono potrzebne, bo to jest składnik leków i nie sprzedaje się go osobno

- oliwa z oliwek

- olejek zapachowy - najlepiej kupić w aptece, żeby mieć pewność, że nie podrażni skóry; w moim przypadku koszt 7 zł; wybór był niestety bardzo niewielki i wylądowałam z cytryną

- barwnik spożywczy - niedostępny w żadnym z 495665965 sklepów, w którym o niego pytałam; kupiony na allegro za około 7,5 zł z przesyłką; w moim przypadku sproszkowany, ale może być także płynny

Wykonanie kul jest na szczęście banalnie proste. Wszystkie suche składniki (sodę, kwasek, mleko, mąkę i ewentualnie barwnik) wsypujemy do niewielkiego naczynia i dokładnie mieszamy, rozbijając łyżką ewentualne grudki. Należy być bardzo ostrożnym, jeżeli chodzi o barwnik. Ja nie dodałam nawet szczypty, a już zamiast żółtego koloru otrzymałam pomarańczowy.

Masło kokosowe, które ja kupiłam w postaci wiórek, a jest dostępne także w postaci ... masła roztapiamy w kąpieli wodnej. Czyli do małego garnka wlewamy trochę wody. Wiórki umieszczamy w osobnym, niewielkim i koniecznie żaroodpornym naczyniu. Naczynie z wiórkami wstawiamy do garnka z wodą, oczywiście w taki sposób, żeby woda nie zalała masła. Ostrożnie podgrzewamy na niewielkim ogniu, stale mieszając, aż otrzymamy ciecz o wyglądzie oleju.

Do naczynia z suchymi składnikami wlewamy otrzymany płyn, 2 łyżeczki oliwy z oliwek i olejek zapachowy w dowolnej ilości. Wszystko dokładnie mieszamy. Sprawdzamy, czy z powstałego 'piasku' da się już lepić kule. Jeżeli nie, dolewany odrobinkę oliwy, dokładnie mieszamy i znów próbujemy. I tak aż do skutku. Ważne, aby nie lepić kul i nie dotykać gotowych już 'pulpetów' mokrymi rękami, bo 'piasek' natychmiast zacznie się pienić w zetknięciu z wodą.

Kule powinny schnąć około 24 h. Już wyobrażam je sobie ślicznie zapakowane dla mojego wielbiciela leżakowania w wannie. 

Umyłam dziś ręce w odrobinie 'piasku', jaka została mi po lepieniu kul. Wrażenia? Barwi wodę, ale nie skórę. Musuje dosyć mocno. Pozostawił na skórze lekko tłusty film, który starł się ręcznikiem, ale dłonie pozostały miękkie i nawilżone. Zapach niestety szybko się ulotnił.

Życzę dobrej zabawy!

wtorek, 9 sierpnia 2011

Eveline Pure control SOS Step 1

Producent zasypuje nas obietnicami. Wg niego żel: 'głęboko oczyszcza', 'eliminuje zaskórniki', 'matuje i wygładza'. Do tego ma rzekomo zastępować 3 kosmetyki do twarzy: preparat do mycia, peeling i maseczkę.

Zachęcona pozytywnymi opiniami blogerek nabyłam to 'cudo'. Złamałam swoją zasadę, żeby nie kupować drogeryjnych specyfików na trądzik, bo mają paskudne składy i unikać kosmetyków typu x w 1, bo jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. I bardzo żałuje.

Mam bardzo niewrażliwą skórę. Nigdy w życiu żaden kosmetyk mnie nie uczulił. Aż do teraz. Pół czoła mam w malutkich, intensywnie czerwonych krostkach. Do tego obok nosa pojawiły się suche skórki, chociaż mam cerę mieszaną. A żelu używałam dosłownie przez 3 dni...

Właściwie to żaden z niego żel, tylko raczej krem. Niepieniący się, pachnący tanimi męskimi perfumami. Ma za małe drobinki, żeby dobrze mógł się sprawdzić w roli peelingu. Są jednak za ostre, żeby używać go 2 razy dziennie do mycia twarzy.

Nie zauważyłam, żeby moje pory były czystsze, a skóra dłużej matowa.

W składzie SLS jest na drugim miejscu. To nieprzeciętny wysuszacz i podrażniacz. Jak można kazać komuś nałożyć to sobie na twarz jako maseczkę? Ja nie miałam odwagi wypróbować żelu w tej roli.

Trzeci jest Kaolin, czyli biała glinka. Delikatnie usuwa martwe komórki naskórka i zwęża pory. Idealny składnik na maseczkę, ale nie w połączeniu z SLS i resztą towarzystwa. I moim zdaniem to potwierdza bezsens tworzenia kosmetyków x w 1.

Mam nadzieję, że wreszcie nauczę się czegoś na błędach i będę rozsądniej wybierać kosmetyki.

piątek, 5 sierpnia 2011

Avon Foot Works Intensive Callus Cream

Bardzo dbam o stopy. Czasem śmieję się, że bardziej niż o twarz. Chciałabym, żeby były niemowlęco miękkie, a to nie jest możliwe, gdy codziennie opieram na nich ciężar kilkudziesięciu kilo. Ale krem, o którym dziś napiszę kilka słów, pozwala mi się zbliżyć do ideału.

Żaden kosmetyk nie jest cudotwórcą. Nie sądzę, by ten krem przyniósł  efekty na zaniedbanych stopach. Ale nie sądzę też, by któraś z czytelniczek mojego bloga była posiadaczką takowych. Nie jest to też kosmetyk leczniczy, apteczny, przeznaczony do rozwiązywania problemów typu pękanie pięt.

Co więc robi? Regularnie używany na zadbanych stopach zapobiega narastaniu stwardniałego naskórka w wyniku czynności takich jak długotrwałe chodzenie, stanie. Jest w tej kwestii moim numerem jeden. Teraz znacznie rzadziej muszę uciekać się do takich urządzeń jak tarka czy pilnik do stóp.

Kiedyś trafił mi się egzemplarz pachnący chrzanem, zwykle jednak krem pachnie mentolem. Ma gęstą, troszkę woskową konsystencję. Smaruje się troszkę tępo, więc nie jest to specyfik do nałożenia w pół minuty. Myślę, że stosowany w małych ilościach wchłaniałby się całkiem dobrze - wnioskuję po tym, jak łapczywie 'je' go moja skóra. Ja jednak nakładam go z uporem maniaka w takich ilościach, że nie ma szans wchłonąć się w całości.  A potem klnę pod nosem, ślizgając się w butach. Krem jest bardzo wydajny. Pewnie dlatego, że stosuje się go tylko na części stóp skłonne do rogowacenia.

Zawiera mentol i olejek z mięty pieprzowej, o właściwościach bakteriobójczych i dezodoryzujących. Główny składnik zapobiegający rogowaceniu skóry to kwas mlekowy, użyty w dużej ilości, bo w składzie znajduje się na 3 miejscu. Działa złuszczająco i nawiżająco.

Cena kremu to około 10 zł za 100 ml.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Denko: Dove Summer Glow do ciemnej karnacji

Niestety do zdjęcia nie mógł pozować mój własny balsam, bo jego opakowanie rozcięłam na 3 części, aby wydobyć resztki kosmetyku.

Ma stosunkowo gęstą konsystencję, ale świetnie rozprowadza się na skórze. Jest bardzo wydajny. W butelce pachnie delikatnie, chemicznymi owocami. Po wejściu w reakcję ze skórą samoopalaczowy smrodek jest słabo wyczuwalny, krótkotrwały i naprawdę znośny. Trochę jak zapach skóry po 10 minutach na solarium, z lekką nutą amoniaku jak przy farbowaniu włosów. Wchłania się błyskawicznie. Nie brudzi ubrań. Pozostawia skórę jedwabistą w dotyku i dobrze nawilżoną. Wersja do ciemnej karnacji daje widoczny i natychmiastowy, ale bardzo naturalny efekt, chociaż jestem posiadaczką jasnej skóry. Nigdy nie udało mi się zrobić sobie smug tym samoopalaczem. Używam tego balsamu raz w tygodniu, na dobrze wypeelingowaną i dokładnie wydepilowaną skórę. Potem pozwalam mu stopniowo zniknąć podczas codziennych kąpieli. Zmywa się równomiernie.

Cena to 15-18 zł za 250 ml, a dostępność bardzo szeroka: Rossmann, Tesco, lokalne drogerie.