czwartek, 14 lipca 2011

The One 29, czyli mięta...

...albo raczej szpitalny kitel; gąbka do naczyń, której obecnie używam; śliczna koszulka mojego chłopaka, który niestety nie chciał w niej pozować do zdjęcia na mojego słitaśnego blogusia a wreszcie worki na śmieci z Biedronki, które na szczęście nie miały nic przeciwko temu, abym zrobiła im zdjęcie:)

Lakiery The One to bardzo dziwne stworzonka. Kupiłam 4 i po pierwszych testach miałam ochotę wszystkie umieścić w koszu na śmieci. Ale buteleczki były takie śliczne, że odstawiłam je z powrotem na półkę.

Następnego dnia chciałam się pożalić mojemu chłopakowi, jaki to straszny badziew. On powiedział 'Pokaż', ja zaczęłam malować jednego pazurka, a tu malowało się całkiem normalnie.

Tak więc w razie problemów z lakierami The One należy je odstawić na trochę na półkę, potem pożalić się chłopakowi, że są do niczego, a potem przy nim zacząć malować pazurki:)

Nie jest to może najlepszy lakier, jaki miałam, ale ze względu na cenę (2,5 zł) i śliczny kolor wiele jestem mu w stanie wybaczyć. Pierwsza warstwa jest zwykle albo bardzo smużasta albo pełna prześwitów. Druga daje pełne krycie, ale praktycznie nie sposób uzyskać idealnie równą taflę lakieru. Trzeba nakładać dużo dużo emalii, ale mimo to schnie szybciutko, do półmatu. Trwałość - bardzo średnia - max 48 h - bardzo się ściera na końcach, gdzieniegdzie tworzą się malutkie odpryski.

Ale i tak darzę ten lakier nie do końca zrozumiałą sympatią.


4 komentarze:

  1. Kolor prześliczny:)I tu sprawdza się powiedzenie, że aby coś oceniać należy to lepiej poznać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczny kolor. Też mam w swojej kolekcji kilka lakierów, do których się przekonałam dopiero przy drugim podejściu, więc może coś jest w stwierdzeniu, że zawsze warto dać drugą szansę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ten kolor jest hitem...!!! śliczny
    zapraszam również na mojego bloga będzie mi miło:)

    OdpowiedzUsuń